niedziela, 25 stycznia 2015

Z Suchym przez kino #1 - Recenzja Hobbita Bitwa Pięciu Armii

               Wreszcie nadszedł ten moment, ostatnia część Trylogii Hobbit weszła z hukiem do kin, czy było warto czekać tyle czasu? Czy kolejna część przygód „małego” bohatera okazała się kinem dobrym czy wręcz przeciwnie? Żeby się o tym przekonać ruszyłem do swego miejscowego kina uzbrojony w 20 złociszy, nie ma to jak lokalne kino i ceny o wiele niższe niż w innych tego typu obiektach. Znając sytuacje z poprzedniego roku przygotowałem się na multum wersji nie tylko językowych ale także „obrazowych”, 48 klatek, 24 klatek, z lektorem, napisami, dubbingiem, 3d, 2d, ale na miejscu spotkało mnie miłe zaskoczenie, tylko w wersji 2d oraz 3d z napisami , albo z dubbingiem, z racji tego że poprzednim razem byłem na wersji "Polskiej" to przez cały film zgrzytałem zębami z jego wykonania (co by nie powiedzieć, dubbing czy lektor to największa zbrodnia przeciw ludzkości w naszych czasach). Udało mi się przesiedzieć cały seans a nawet powstrzymałem się od rzucania ciętymi i pełnymi mięcha ripostami na jego wykonanie, nie omsknęło się bez drobnym błędów ale w gruncie rzeczy- słyszałem o wiele gorsze przełożenia na Polski język, Hobbit daleko plasuje się poza czołówką. Tym razem jednak miałem wybór, dnia poprzedniego miałem jechać ze znajomymi i przecierpieć Polskich aktorów głosowych ale z powodu imprezy gorszej niż najazd Uruk-hai na Helmowy Jar musiałem przełożyć wypad na dzień następny,.

Odbierając bilet rzuciłem spojrzenie na niego niczym Smeagol na pierścień, zająłem miejsce siedzące i pałaszując kabanosy które zakupiłem w lokalnym sklepie z niecierpliwością czekałem na rozpoczęcie seansu. Rozpoczęcie filmu wytrąciło mnie z tego amoku, a moja mina wyjawiła wszystkim- nie będzie żadnych reklam? To kiedy ja dokończę mój posiłek? Mając na uwadze moje zdrowie fizyczne oraz zdrowie psychiczne innych oglądających schowałem potulnie swoje racje żywnościowe, ubrałem okulary 3d i zanurzyłem się w film. Dzieło rozpoczęło się w tym samym momencie w którym się zakończyło- banda krasnoludów, miasto na jeziorze i wkurwiony Smok który zachował się niczym Deathwing z "WOW" z zamiarem zniszczenia miasta.

Deathwing i Smaug- podobieństwo przypadkowe

     

Początek filmu a on już przykuł moją uwagę, smok lata, ludzie próbują się ratować a władca wraz z swoim pomocnikiem próbują uratować swój majątek. Mimo tego całego chaosu widać że jest on świetnie prowadzony, z każdym ujęciem akcja nie znika nam z oczu, nie mamy wrażenia tak jak w innych tytułach że jesteśmy niepotrzebnym obiektem który widzi wszystko, nie jest przez nikogo zauważany a mimo to jest odtrącany w taki sposób że akcja gdzieś nam umyka.

Z każdą mijającą sekundą miasto jest zniszczone coraz bardziej, za całą tą sekwencję należą się grafikom wielkie pochwały, widać kunszt jaki włożyli w swoją pracę. Czar pryska w momencie w którym Bard wykorzystuje swego syna jako podstawkę pod kuszę, z wielkim trudem celuje i jak każdy się może tego spodziewać- zabija smoka. Smok pada, wydziera się ostatni raz po czym upada w malowniczy sposób. To czego nie mogła dokonać cała Armia Krasnoludów oraz ludzi dokonał jeden człowiek, bohater w którego nikt nie wierzył, ale jak to mawiają- dzieci, najlepsza inwestycja.

" One man army "




W tym momencie sala powinna wstać, podziękować za film i wyjść z kina, a tutaj się zaczyna przysłowiowa magia ekranu- pojawią się napisy początkowe. Cały czar prysnął w tym jednym, srogim momencie. Tak jak druga część filmu ma wspaniałego antagonistę tak trzecia część, delikatnie rzecz ujmując "kuleje" niczym Rumun który zauważa zbliżający się wschód słońca


W dalszej, już tej właściwiej części filmu obserwujemy chaos, chaos wydarzeń czy chaos kamery która nie potrafi ogarnąć właściwych momentów. Ludzie próbują się pozbierać i iść po należną im nagrodę tak krasnoludy wraz ze swoim szalonym królem Thorinem stwierdzają niczym dresy Ortalionu że góra jest ich i nikogo nie wpuszczą, raczej stwierdza to Thorin który coraz bardziej zaczyna świrować i zamienia się w mini- wersję Smauga, tylko taką owłosioną, bez skrzydeł i szaloną. Cały film jest skrupulatnie podporządkowany temu wątku i wszystko sprowadza się do przekazania nam banału na temat tego że - pieniądze szczęścia nie dają, należy się dzielić tym co się posiada z innymi.. Przez cały seans wiedziałem że  wszystko się skończy dobrze a reżyser trzyma nas w niepewności i próbuje nam wmówić przy tej oczywistości że jest inaczej. Przez moment poczułem się jak Peter Jacskon uderza w moje komórki mózgowe tępym szpikulcem nawet nie starając się udawać że robi to w sposób delikatny.




 "Zróbmy to w ten sposób a widz nawet nie zauważy że skończy się to w sposób inny niż zaplanowałem"










W końcu na scenę wchodzi także armia Elfów na czele z żadnym diamentów władcą oraz krasnoludy które chcą odzyskać to co jest im należne. Wychodzą od razu uprzedzenia rasowe pomiędzy niską a wysoką cywilizacją jak w każdym fantasy gdzie są te dwie rasy, mimo próby załagodzenia wszystko pędzi ku eskalacji konfliktu.

Chaos który pojawia się później nie jest żaden sposób do opanowania, jeszcze w scenie ze smokiem było to do zrobienia ale w przypadku tyle postaci naraz nie ma żadnej możliwości by w filmie Jacksona było to wykonane prawidłowo. Akcja przeskakuje z postaci na postać, z miejsca na miejsce a my musimy oglądać niemożliwe do wykonania akrobacje&ataki i miliony dodanych komputerowo postaci. A w tym całym chaosie zapominano o jednym- o tym że jest to film o Hobbicie. Nie jest to film to krasnoludach, elfach, trolach, gremlinach, magicznych orłach, pająkach, ale to Bilbo Baginsie, o jego przygodzie oraz o tym jak odbył podróż tam i z powrotem, zamiast tego widzimy Legolasa który pokonuje grawitację, miliony różnych armii oraz bohaterów którzy zabijają więcej przeciwników niż słynne bitwy ilościowe we Władcy Pierścieni . A zatem co się dzieje z Bilbem? Leży nieprzytomny od wykonanym na niego luju ogłuszaczu przez jednego Orka i odzyskuje świadomość prawie pod koniec filmu.


"Hajz się musi zgadzać"
                                          


Mimo tylu błędów i rażących myślącego widza rzeczy film miał parę szczegółów które wychodzą mu na plus, a mianowicie świetne stroje oraz porządna gra aktorska. Nie jest to poziom poprzedniego filmu ale wciąż się broni. Porównując jednak tą część i dwie poprzednie to widać że po drodze reżyser utracił tą magię Tolkiena, magię która wręcz przykuwała do ekranu. Dopiero w ostatnim momencie, ostatniej scenie filmu można poczuć że było to niezwykła przygoda, raz gorsza, raz lepsza ale przygoda którą przeżywaliśmy wraz z głównym bohaterem, małą postacią która dokonała wielkich czynów.

Czy jeśli mógłbym cofnąć czas i iść na ten film jeszcze raz to czy zrobiłbym to ponownie? Jak najbardziej, pod warunkiem że zobaczyłbym od początku całą Trylogię.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz