Wreszcie nadszedł ten
moment, ostatnia część Trylogii Hobbit weszła z hukiem do kin,
czy było warto czekać tyle czasu? Czy kolejna część przygód
„małego” bohatera okazała się kinem dobrym czy wręcz
przeciwnie? Żeby się o tym przekonać ruszyłem do swego
miejscowego kina uzbrojony w 20 złociszy, nie ma to jak lokalne kino
i ceny o wiele niższe niż w innych tego typu obiektach. Znając
sytuacje z poprzedniego roku przygotowałem się na multum wersji nie
tylko językowych ale także „obrazowych”, 48 klatek, 24 klatek,
z lektorem, napisami, dubbingiem, 3d, 2d, ale na miejscu spotkało mnie miłe zaskoczenie, tylko w
wersji 2d oraz 3d z napisami , albo z dubbingiem, z racji tego
że poprzednim razem byłem na wersji "Polskiej" to przez cały film
zgrzytałem zębami z jego wykonania (co by nie powiedzieć, dubbing
czy lektor to największa zbrodnia przeciw ludzkości w naszych
czasach). Udało mi się przesiedzieć cały seans a nawet
powstrzymałem się od rzucania ciętymi i pełnymi mięcha ripostami
na jego wykonanie, nie omsknęło się bez drobnym błędów ale w
gruncie rzeczy- słyszałem o wiele gorsze przełożenia na Polski
język, Hobbit daleko plasuje się poza czołówką. Tym razem jednak
miałem wybór, dnia poprzedniego miałem jechać ze znajomymi i
przecierpieć Polskich aktorów głosowych ale z powodu imprezy
gorszej niż najazd Uruk-hai na Helmowy Jar musiałem przełożyć
wypad na dzień następny,.
Odbierając bilet rzuciłem spojrzenie
na niego niczym Smeagol na pierścień, zająłem miejsce siedzące
i pałaszując kabanosy które zakupiłem w lokalnym sklepie z
niecierpliwością czekałem na rozpoczęcie seansu. Rozpoczęcie
filmu wytrąciło mnie z tego amoku, a moja mina wyjawiła wszystkim-
nie będzie żadnych reklam? To kiedy ja dokończę mój posiłek?
Mając na uwadze moje zdrowie fizyczne oraz zdrowie psychiczne innych
oglądających schowałem potulnie swoje racje żywnościowe, ubrałem
okulary 3d i zanurzyłem się w film. Dzieło rozpoczęło się w tym
samym momencie w którym się zakończyło- banda krasnoludów,
miasto na jeziorze i wkurwiony Smok który zachował się niczym
Deathwing z "WOW" z zamiarem zniszczenia miasta.
Z każdą mijającą sekundą miasto jest zniszczone coraz bardziej, za całą tą sekwencję należą się
grafikom wielkie pochwały, widać kunszt jaki włożyli w swoją
pracę. Czar pryska w momencie w którym Bard wykorzystuje swego syna jako podstawkę pod kuszę, z wielkim trudem celuje i jak każdy
się może tego spodziewać- zabija smoka. Smok pada, wydziera się
ostatni raz po czym upada w malowniczy sposób. To czego nie mogła dokonać cała Armia Krasnoludów oraz ludzi dokonał jeden człowiek, bohater w którego nikt nie wierzył, ale jak to mawiają- dzieci, najlepsza inwestycja.
" One man army " |
W dalszej, już tej właściwiej części
filmu obserwujemy chaos, chaos wydarzeń czy chaos kamery która nie
potrafi ogarnąć właściwych momentów. Ludzie próbują się
pozbierać i iść po należną im nagrodę tak krasnoludy wraz ze
swoim szalonym królem Thorinem stwierdzają niczym dresy Ortalionu
że góra jest ich i nikogo nie wpuszczą, raczej stwierdza to Thorin
który coraz bardziej zaczyna świrować i zamienia się w mini-
wersję Smauga, tylko taką owłosioną, bez skrzydeł i szaloną.
Cały film jest skrupulatnie podporządkowany temu wątku i wszystko
sprowadza się do przekazania nam banału na temat tego że - pieniądze
szczęścia nie dają, należy się dzielić tym co się posiada z innymi.. Przez cały seans wiedziałem że wszystko się skończy dobrze a reżyser trzyma nas w niepewności i próbuje nam wmówić przy tej oczywistości że jest inaczej. Przez moment poczułem się jak Peter Jacskon uderza w
moje komórki mózgowe tępym szpikulcem nawet nie starając się
udawać że robi to w sposób delikatny.
"Zróbmy to w ten sposób a widz nawet nie zauważy że skończy się to w sposób inny niż zaplanowałem"
W końcu na scenę wchodzi także armia
Elfów na czele z żadnym diamentów władcą oraz krasnoludy które
chcą odzyskać to co jest im należne. Wychodzą od razu
uprzedzenia rasowe pomiędzy niską a wysoką cywilizacją jak w
każdym fantasy gdzie są te dwie rasy, mimo próby załagodzenia wszystko pędzi ku eskalacji konfliktu.
Chaos który pojawia się później nie jest żaden
sposób do opanowania, jeszcze w scenie ze smokiem było to
do zrobienia ale w przypadku tyle postaci naraz nie ma żadnej
możliwości by w filmie Jacksona było to wykonane prawidłowo.
Akcja przeskakuje z postaci na postać, z miejsca na miejsce a my
musimy oglądać niemożliwe do wykonania akrobacje&ataki i
miliony dodanych komputerowo postaci. A w tym całym chaosie
zapominano o jednym- o tym że jest to film o Hobbicie. Nie jest to
film to krasnoludach, elfach, trolach, gremlinach, magicznych orłach, pająkach, ale to Bilbo Baginsie, o jego przygodzie oraz o
tym jak odbył podróż tam i z powrotem, zamiast tego widzimy
Legolasa który pokonuje grawitację, miliony różnych
armii
oraz bohaterów którzy zabijają więcej przeciwników niż słynne
bitwy ilościowe we Władcy Pierścieni . A zatem co się dzieje z Bilbem? Leży
nieprzytomny od wykonanym na niego luju ogłuszaczu przez jednego
Orka i odzyskuje świadomość prawie pod koniec filmu.
Mimo tylu błędów i rażących myślącego widza rzeczy film miał parę szczegółów które wychodzą mu na plus, a mianowicie świetne stroje oraz porządna gra aktorska. Nie jest to poziom poprzedniego filmu ale wciąż się broni. Porównując jednak tą część i dwie poprzednie to widać że po drodze reżyser utracił tą magię Tolkiena, magię która wręcz przykuwała do ekranu. Dopiero w ostatnim momencie, ostatniej scenie filmu można poczuć że było to niezwykła przygoda, raz gorsza, raz lepsza ale przygoda którą przeżywaliśmy wraz z głównym bohaterem, małą postacią która dokonała wielkich czynów.
Czy jeśli mógłbym cofnąć czas i iść na ten film jeszcze raz to czy zrobiłbym to ponownie? Jak najbardziej, pod warunkiem że zobaczyłbym od początku całą Trylogię.
Czy jeśli mógłbym cofnąć czas i iść na ten film jeszcze raz to czy zrobiłbym to ponownie? Jak najbardziej, pod warunkiem że zobaczyłbym od początku całą Trylogię.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz